poniedziałek, 26 stycznia 2015

Kurowski Stanisław na wesoło

Mój pradziadunio Stasio Kurowski, dziecko Wincentego, żył w latach 1874 - 1949. Był człowiekiem prostym i z dużym poczuciem humoru. Mniemam jednak, że nie wszystkim było do śmiechu. Oto jedna z opowieści o moim Stasiu.

Stanisław Kurowski
W okresie międzywojennym w czasie gdy Stasio mieszkał w Kozłach w okolicy mieszkało wielu Żydów. Polacy i Żydzi żyli wprawdzie zgodnie, jednak nie przepadali za sobą. Żydzi żyjąc solidarnie zajmowali się handlem. Niektórzy z nich, gdy nadarzała się okazja, próbowali naciągać swych sąsiadów. Praktyka taka nie podobała się pozostałym, i wśród Polaków cechę tą utożsamiano z całą społecznością żydowską. Dnia pewnego Stasio wybrał się do pobliskich Łomaz. Zaprzęgł do wozu konia i ruszył głównym traktem. Po chwili dogonił idącego w tym samym kierunku znanego mu sąsiada Żyda.
- Dzień dobry Panie Kurowski - powiedział sąsiad.
- Dzień dobry.
- A dokąd to jedziecie Stanisławie, do Łomaz może?
- A, do Łomaz jadę - odpowiedział Stasio.
- A mogę razem z Wami pojechać?
- Bardzo proszę, siadaj Pan - odpadł Stasio wskazując miejsce obok siebie. Sąsiad rychło wskoczył, usadowił się wygodnie i mówi dalej:
- A po co Wy do Łomaz jedziecie, może coś kupić? Może sprzedać?
- Jakie tam kupić, czy sprzedać - odparł Stasio czując, że jego towarzysz podróży tylko o interesie myśli - problem mam ogromny - odpowiedział.
- A jaki problem? Może ja pomogę? - dopytywał się sąsiad mając nadzieję na jakiś dobry interes.
- Nie pomożesz. Chory jestem, zaraziłem się. - Powiedział Stasio bacznie obserwując swego pasażera.
- A, na co chory? - spytał, jednocześnie odsuwając się od Stanisława.
- Oj ... - odpowiedział z niechęcią Stasio widząc, że blisko już do lasu na skraju którego, na drodze była duża kałuża - Oj ... zachorowałem.
- Ale na co?
Stasio przez chwilę milczał wielką zadumę udając, a gdy zbliżał się do kałuży zaczął kontynuować:
- Pies mnie pogryzł, a wściekliznę miał.
- No i co?
- No i teraz co jakiś czas mam jakieś takie ataki, że mam ochotę kogoś pogryźć i nie potrafię się powstrzymać.
Sąsiad zamilkł na chwilę myśląc o tym co usłyszał i bardziej odsunął się od swego woźnicy, siadając na krawędzi wozu. Stasio jechał dalej czekając, aż dojedzie do środka kałuży i ...
- Hau, hau, hau, hau!!! - krzykną głośno odwracając się w kierunku sąsiada.
Sąsiad podskoczył ze strachu i spadł z wozu w sam środek kałuży.
- Och przepraszam, siadaj Pan, już mi przeszło - powiedział Stasio do sąsiada. - Pojedziemy dalej.
- Dziękuję. Pójdę piechotą.
- Jak już jeden atak miałem, to teraz już nie będę miał drugiego.
- Dziękuję. - Odparł sąsiad strzepując z ubrania wodę. - Ja, już się najechałem. Do widzenia Panie Kurowski. Do widzenia.
- Do widzenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz